"Kubuś Puchatek", "Potop", "Quo Vadis", "Romeo i Julia" - te tytuły znikną z listy lektur szkolnych. Nauczyciel będzie miał dużą dowolność przy wyborze omawianych na lekcjach powieści. - W tej chwili wielu uczniów udaje, że czyta, a wielu nauczycieli akceptuje ten stan. Widoczna jest gołym okiem hipokryzja. Wolimy, by uczeń przeczytał fragmenty, niż utrzymywać fikcję dydaktyczną" – wyjaśnia na łamach Dziennika prof. Sławomir Jacek Żurek, autor nowej koncepcji.
Pomysł irytuje nie tylko ekspertów. Ich zdaniem urzędnicy w MEN nie potrafią zachować zdrowego rozsądku. Albo przeładowują programy nauczania, albo tną je w taki sposób, że zagraża to kondycji umysłowej uczniów, którzy nie będą w stanie zrozumieć czytanych książek.
A jaka jest rzeczywistość? Mało który uczeń czyta lekturę od pierwszej do ostatniej strony. Sprawę załatwiają za nich streszczenia i opracowania z internetowej „Ściągi”. Co prawda nauczyciele doskonale wiedzą, kiedy ich podopieczny zżyna gotowce, a kiedy sam pracuje nad zaleconym tematem. Ale niewiele mogą zrobić. Co najwyżej obniżają oceny, na których wielu młodym ludziom nie zależy.
Ministerstwo Edukacji Narodowej bezskutecznie próbuje ten problem rozwiązać kolejnymi koncepcjami i propozycjami, które najczęściej wywołują oświatową burzę. A potem i tak wszystko wraca do normy.